Przejdź do głównej zawartości

Jedzmy kiełki!

Nie ma co się oszukiwać. Lato było słabe, a już nadciągnęła jesień. Trzeba się na nią, i na zimę też, przygotować. O świeże warzywa coraz trudniej będzie. O marketach nie wspominam, ale nawet te warzywa "targowe" zimą, to albo spod folii, więc jak dla mnie smakowo niekoniecznie, albo dłużej przechowywane, więc w mej podświadomości tracą trochę na swej atrakcyjności... A przecież suplementować się nie będę, żeby poziom witamin w organizmie uzupełnić. Nigdy tego zresztą nie robiłam. Co więc jest tą bombą witaminową, która zapewni nam przetrwanie do wiosny. Kiełki!!

Zawsze lubiłam kiełki, więc niestety najczęściej je kupowałam. Takie gotowce. Raz, jeszcze w czasie studiów zdarzyło mi się przetestować pożyczoną kiełkownicę. Oczywiście rozpędziłam się, wypełniłam nasionami wszystkie półeczki. Jasne, wyrosły kiełki, ale zrobiło mi się ich jakoś strasznie dużo na raz, więc nie zjadłam (marnotrawstwo!). Do tego kiełkownica zajmowała mi tak okrutnie dużo przestrzeni, więc  do samodzielnej produkcji kiełków zraziłam się nieco.
Ale mój ulubiony Pinterest podetknął mi jakiś czas temu pod nos kiełkową inspirację ze strony okolokuchennie.blogspot.com - kiełki hodowane w słoiku. Zabawa wymaga wprawdzie regularności, zajmującej jednak zaledwie kilka sekund na raz, a kiełki - cudo!

Wystarczy kupić nasionka do kiełkowania. Można mieć też swoje własne, jeśli jest się szczęściarzem. Dostępne są już gotowe miksy, ale oczywiście, to już kwestia uznaniowa, czy mieszasz sama, czy stawiasz na taką gotową mieszankę. Ja zaczęłam od mieszanek.

Do miski, słoika, czy innego naczynia wsypujemy nasionka. Ponieważ brałam mały słoik (taki 0,5 l) użyłam tylko pół opakowania nasion. Zalewamy je wodą i odstawiamy na ok. 12 godzin. W tym czasie woda przebarwi się na taki burożółty kolor. Po tym czasie odcedzamy nasiona na sitku i płuczemy pod bieżącą wodą.
Wsypujemy do słoika. Na słoik nakładamy gazę (ja mam jeszcze trochę pieluszek tetrowych, więc obcinam z nich po kawałku), zabezpieczamy gumką recepturką.
Następnie ustawiamy słoik pod kątem w miseczce i wszystko razem ustawiamy w miejscu jasnym, choć niekoniecznie w pełnym słońcu.
Od teraz przynajmniej 2 razy dziennie płuczemy nasionka w słoiku, czyli wyjmujemy słoik z miski, przez gazę wlewamy do niego wodę, bełtamy, wylewamy (też przez gazę) wodę, ustawiamy z powrotem w miseczce, do której ścieka nadmiar wody. Więcej czasu zajęło mi napisanie tego, niż zajmują opisane czynności. Już pierwszego dnia na pewno pierwsze nasionka zaczną kiełkować. Ale poczekajcie tak do 3-4, kiedy to cały słoiczek się zapełni.
Smacznego!

P.S. Nieduży słoik w niewielkiej miseczce zabiera zdecydowanie mniej miejsca w kuchni niż kiełkownica.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Piankolina - chmurkolina

   Wyjątkowo szybka akcja zabawowa, gdy ma się potrzebę odrobiny spokoju od dzieci w szale przygotowań świątecznych. Albo jakichkolwiek innych. A dzieci odmawiają już współpracy w zakresie sprzątania ;-). Już jakiś czas temu zaopatrzyłam się w piankę do golenia. Nie, nie zużyłam mężowi, bo on używa żelu, a tutaj pianka jest wskazana... Zapas skrobi ziemniaczanej, z racji naszych różnych zabaw, posiadam nieco większy niż wskazywałby na to zdrowy rozsądek... Do tej zabawy potrzebne są, jak wynika z powyższego: - 1 opakowanie pianki do golenia - 1 kg skrobi ziemniaczanej - duży pojemnik, w którym da się te dwa produkty wymieszać Piankę wyciskamy do pojemnika. W całości. Wsypujemy skrobię ziemniaczaną i mieszamy. I, jak dla mnie, to jest ten najfajniejszy moment... Na anglojęzycznych blogach ta masa nazywana jest cloud dough , czyli chmurkowe ciasto . Po polsku funkcjonuje piankolina , pewnie od zastosowania pianki do golenia. Do mnie skojarzenie z chmurami przemawia ...

Maść z mniszka na ratunek

Lato, jakie by w tym roku nie było, ewidentnie zbliża się ku końcówce. Chłody pomału nadchodzą, a dla mnie niestety wiąże się to z problemami skórnymi. Niby nie są one jakieś wielkie, rzucające się w oczy, ale wkurzają mnie niemiłosiernie i jak dotąd regularne kremowanie rąk nic na nie nie pomagało. Gdy na dworze zaczyna być zimno wysusza mi się skóra dłoni do tego stopnia, że na palcu wskazującym zaczyna być chropowata i wygląda, jakbym wcale o siebie nie dbała, a przy paznokciach kciuków pęka i tworzą mi się bolesne ranki. Nie są one wielkie, ale wykonywaniu wszelkich czynności domowych zawsze towarzyszy dyskomfort. Ponieważ klasyczne środki jakoś mi nie pomagały (szczególnie, że wiele maści, nawet tych aptecznych za bazę ma alkohol), w tym roku postanowiłam się pobawić w zielarkę. Przyznam, że dopiero wtedy, gdy zaczęłam szukać przepisu na kremy/maści łagodzące na AZS dla Młodszego - po dokonaniu przykrego odkrycia, że trudno go czymkolwiek wysmarować, bo większość maści w pierw...

Jaja dinozaurów

Dzisiaj dużo zdjęć. Ale też, przede wszystkim, pomysł na przygotowanie dzieciom zajęcia na zaś. Od razu do zabawy się nie nadaje, a poleżeć może. Skamieniałe jaja dinozaurów są banalnie proste w przygotowaniu, a zapewniają rozrywkę na czas długi. Niestety trzeba zacząć od zdobycia małych figurek dinozaurów - lepiej mniejszych, niż większych, bo wtedy z jednej objętości mieszanki wychodzi więcej jaj. Ja troszkę się naszukałam, ale znalazłam bardzo fajny zestaw figurek Tomy z filmu "Dobry dinozaur". Są naprawdę maleńkie, ale bardzo estetyczne, z porządnego plastiku. Przydadzą nam się do jeszcze innych projektów i do zwykłej, codziennej zabawy. Co do "kamiennej" mieszanki. Składniki: - 2 szklanki mąki - 1 szklanka soli - 1 szklanka fusów po kawie - 1 szklanka wody (i jeszcze trochę pod ręką) Z kawą mam o tyle dobrze, że z mojego ekspresu wychodzą pastylki, które już nie za wiele wilgoci zawierają w sobie. Łatwo je więc bardziej wysuszyć i przechować do c...