Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2017

Kolorowa pianka kąpielowa

Jednym z ulubionych zajęć moich dzieci w wannie jest wyciskanie czego się da z różnych pojemników. Tym sposobem wszelkie płyny do mycia starczają nam na wyjątkowo krótko, ale przecież nie będę im bronić się myć. Na jeszcze krócej starczają nam opakowania z tzw. piankami do mycia, bo niezmiennie kręci ich fakt, że wystarczy nacisnąć pompkę i od razu, bez wysiłku pojawia się piana do zabawy. Tutaj to można dopiero pójść z torbami. Na szczęście któregoś pięknego dnia zrobiłam test, czy aby nie dałoby się powtórnie wykorzystać pustego opakowania - bo to przecież o tą pompkę chodzi - i nieco zaoszczędzić. Okazuje się, że można. Wystarczy wlać do pustego opakowania wodę, wcisnąć z 10 "porcji" zwykłego płynu do mycia, delikatnie wymieszać, założyć pompkę i gotowe. Wprawdzie po jakimś czasie trzeba znów zainwestować w "oryginalną" piankę do mycia, bo mechanizm pompki z czasem zaczyna zawodzić. Niemniej jednak kilka złotych pozostaje w kieszeni. Co więcej, dodaję do

Jadalny brokat

Jutro w planie lukrowanie. Wprawdzie dziewczyny mają donieść artykuły dekoracyjne, ale ja w końcu skorzystałam z okazji przetestowania opcji samodzielnego wykonania "brokatowej" cukrowej posypki. Szczególnie, że Młodszy, zajadający się na śniadania pancakesami, ma zwyczaju spożywać je z posypkami wszelkiej maści. Kupne nam więc ostatnio trochę wyszły. W sklepach błyszczących cukrowych cudów pełno, ale ich koszt, nie oszukujmy się niewspółmierny do składu. W końcu to po prostu cukier. Szczególnie, jeśli mówimy np. o "Cukrze błyszczącym" od Dr. Oetkera. Skoro więc na Pintreście znalazłam patent na samodzielne wykonanie posypki, do tego brzmiący banalnie prosto, nie omieszkałam w końcu skorzystać. I powiem z ręką na sercu - nigdy więcej takiej posypki cukrowej nie kupię. Koszt tego, co dzisiaj przygotowałam - ok. 1 zł. No, niech będzie 1,5 zł, bo piekarnik na 10 minut włączyłam. Czas przygotowania 15 minut - dojazd do sklepu i z powrotem więcej mi zajmie. A wypełni

Wikolowa glinka

Jeszcze jest czas, jeszcze zdążycie. Zrobić kilka dodatkowych ozdób na święta. W zeszłym roku męczyliśmy masę solną , choć nie przed Bożym Narodzeniem. W tym roku próbujemy innej, zastygającej na twardo masy. Wystarczą zaledwie dwa produkty i impreza gotowa: - Skrobię ziemniaczaną - jak się co poniektórzy mogli już zorientować - trzeba mieć w domu w większych ilościach. Przez całe życie w kuchni nie zużyłam jej tyle, co w tym roku, do tych naszych różnych zabaw. - Drugim elementem jest wikol . Może być też klej do glutowania, czyli Colorino Kids, czy inny klej do prac plastycznych w płynie. Ja postawiłam tym razem na wikol, uznając, że skoro jest do użycia jednorazowego - czyli zagnieść, rozwałkować, wyciąć i zostawić do zastygnięcia - to tego wdychania kleju tak dużo nie będzie. Okazało się zresztą, że ten wikol obecny mniej już cuchnie niż kiedyś kupowany (wybrałam wersję do stosowania we wnętrzach), więc udało nam się ze Starszym jakoś bardzo nie naćpać ;-). Wsypałam do

Ekstrakt waniliowy

Mam swoje zboczenie zawodowe. Pewnie większość osób, podchodzących z pasją do swojej pracy, takie ma. Choć jestem tłumaczem raczej niemieckiego, to angielski jest mi bynajmniej nieobcy i rzadko kiedy potrafię w spokoju obejrzeć film, nie wychwytując jakichś uchybień tłumaczeniowych. Moim absolutnym faworytem, sprzed kilku ładnych lat z resztą, był film "Cool runnings" (o jakże wdzięcznym polskim tytule "Reggae na lodzie"), w którym tłumacz uparcie nie próbował zrozumieć kontekstu i każde wykrzyknienie "cool" przetłumaczył dosłownie jako "chłodne"... A było tego w tym filmie dużo. I tak to, chyba w Polsacie, poszło. Inne kwiatki oferuje mi ostatnio również Cbeebies, na którym to kanale Młodszy wciąga serię "Kucharz duży, kucharz mały". Żałuję, że sobie nie zapisałam, ale jak sobie przypomnę, to do posta dorzucę. Tutaj też zatrudniony jest jakiś geniusz, który uznał, że wie lepiej i uprawia jakieś własne słowotwórstwo. I tu dochodzimy

Pomarańczowe masło do ciała

Szykuję się mentalnie do opisu papierowej gwiazdy, która pojawiła się na moim FB, choć podchodzę do tego, jak do jeża, bo dużo zdjęć i wcale nie jestem przekonana, że będzie z nich wystarczająco dużo wynikać, więc muszę zadbać o solidny opis, a to trochę pracy umysłowej wymaga. Wracając jednak do właściwego tematu dzisiejszego wpisu. Skończyło mi się masło do ciała, jeszcze z kupnych zasobów, co jest doskonałą okazją, żeby znów zrobić coś pielęgnacyjnego samodzielnie. Pielęgnacyjnego i w zasadzie jadalnego oczywiście. Składników jest niewiele, a te zapewne macie w domu, szczególnie o tej porze roku: - 1 szklanka oleju kokosowego - 1,5 łyżeczki miodu - kilka kropli olejku pomarańczowego - skórka otarta z pomarańczy (lepiej niewoskowanych) Olej rozpuścić w garnuszku i wmieszać do niego miód (za bardzo to to się na tym etapie nie łączy). Dodać pozostałe składniki. Odstawić, żeby olej z powrotem nieco stężał. Miksować, aż stanie się puszyste. Przełożyć do pudełka. Koni

Do zabawy i do mycia

W pewnym sensie masy plastyczne do zabawy dla dzieci są powtarzalne. Ciastoliny, plasteliny, piaskoliny, piankoliny, piaski kinetyczne. Niby wszystkie takie same, bo na okrągło zagniatanie, rozciąganie, wałkowanie. A jednak każda z nich dostarcza - przynajmniej moim dzieciom (heloł, prawie 10-latkowi też) - coraz to nowych atrakcji. I dlatego, choć zdarzyło mi się wypróbować już jakiś przepis z danego gatunku, który wydaje się najgenialniejszy w swoim rodzaju, sięgam po kolejny. Bo czasami drobna zmiana robi gigantyczną różnicę. I pojawia się nowy najgenialniejszy przepis. Tak było i tym razem z ciastoliną do mycia. Robiliśmy już jedną jakiś czas temu ( Myjąca ciastolina ) i wydawała nam się super. Potem po drodze przygotowywałam dzieciom inne atrakcje, nadal nie wszystkie opisałam... I teraz spróbowałam z ciastoliną kąpielową raz jeszcze. I to jest dopiero absolutny hit! Składniki: - pół szklanki skrobi ziemniaczanej - 2 łyżki (z górką) mydła w płynie - 4 łyżki oliwy z oliwek/

Glutencjusz Młodszy, czyli nieco bezpieczniejszy glut

Młodszy jest obrzydliwy. Nie w tym sensie, że dłubie w nosie (choć zaczął to robić), tylko że nie przepada za wkładaniem rąk w rzeczy oślizgłe, lepkie itp. Do tej pory nawet farbki do palowania palcami traktował pędzelkiem, a każdą jej kropkę na ręce musieliśmy szybko iść umyć. Coś się jednak zaczęło zmieniać. Na początek wetknął palec w  kisielkowe farbki , które mu ostatnio robiłam. Zaraz potem chwycił je garścią i głośno stwierdził, że to mu się podoba. Potem, bawiąc się w wannie najnowszą wersją ciastoliny kąpielowej, o której jeszcze niedługo będę pisać, z zachwytem stwierdzał, że to fajny glut. Pokusiłam się więc, aby powrócić do tematu robienia gluta specjalnie dla Młodszego. I chociaż ogólnie nie mam nic przeciw stosowaniu w glutach boraksu (zob.  Boraks a bezpieczeństwo ), to Młodszemu do zabawy nie chciałam na dobry początek dawać akurat tej wersji. Młodszy jest trochę atopowy, na szczęście w nikłym stopniu, tudzież rzadko go wysypuje, mam więc nadzieję, że jeszcze z tego

O uderzaniu farbki młotkiem i co z tego wynikło

Możecie mnie zlinczować, ale nie potrafię z entuzjazmem podchodzić do całodobowej obecności dzieci w domu. Jeszcze pół biedy, jeśli mogę je wyrzucić na dwór. Ale przy tej pogodzie, i z ospą (!), zamknięta z Młodszym w domu nieco dostawałam fioła. Kocham i uwielbiam moje dzieci, ale zdecydowanie łatwiej mi to przychodzi, gdy mogę im poświęcić pełną uwagę, na co w zwykły dzień roboczy nie mogę sobie pozwolić. Muszę zachować czujność i regularnie zaglądać w pocztę, żeby nie przegapić zlecenia - w końcu z czegoś żyć trzeba. Taki żywot freelancera. Z ulgą przyjęłam więc potwierdzenie przez lekarza, że Młodszy może już wrócić do przedszkola i że nie musi siedzieć w domu do końca tego tygodnia (hurra!). Bo chociaż robienie z nim różnych rzeczy jest fajne, on łatwo popada w skrajne "przywiązanie do mamusi". Nie, to nie jest super, jeżeli komuś tak się wydaje. Bo wtedy nie chce zostawać z nikim innym (tatuś, babcie nagle okazują się niefajni), bo wtedy sprawdza co chwilę "gdz