Choćbym truła w nieskończoność, że naprawdę moim dzieciom tyle słodyczy do życia potrzebnych nie jest. Nie dlatego, że im żałuję, ale naprawdę dużo piekę sama i wolę, żeby napychały się domową produkcją, a nie sklepową. Że nie są nawet w stanie tyle zjeść. I tak po każdych świętach zostajemy z jakimś nieprzebranym zapasem figurek czekoladowych.
Takie z naprawdę fajnej czekolady dzieciaki dostają do konsumpcji. Jasne. Ale tych wszystkich zajączków, mikołajków i innych cudów nie są w stanie przejeść.
Stos w spiżarni rośnie, bo jakoś mimo wszystko nie potrafię ich tak po prostu wyrzucić. Poza tym, raz na jakiś, czas potrzebuję czekolady do wypieków, i wtedy taki zapas jest jak znalazł. Tylko miejsce zajmuje.
Wzięłam się więc na sposób i... przerabiam na wiórki. Zajmują zdecydowanie mniej miejsca - elegancko w słoju. Szybciej się rozpuszczają, więc można wykorzystać je też do robienia czekolady na gorąco. I nic się nie marnuje. Ot, taki patent.
Komentarze
Prześlij komentarz