Lato, jakie by w tym roku nie było, ewidentnie zbliża się ku końcówce. Chłody pomału nadchodzą, a dla mnie niestety wiąże się to z problemami skórnymi. Niby nie są one jakieś wielkie, rzucające się w oczy, ale wkurzają mnie niemiłosiernie i jak dotąd regularne kremowanie rąk nic na nie nie pomagało. Gdy na dworze zaczyna być zimno wysusza mi się skóra dłoni do tego stopnia, że na palcu wskazującym zaczyna być chropowata i wygląda, jakbym wcale o siebie nie dbała, a przy paznokciach kciuków pęka i tworzą mi się bolesne ranki. Nie są one wielkie, ale wykonywaniu wszelkich czynności domowych zawsze towarzyszy dyskomfort.
Ponieważ klasyczne środki jakoś mi nie pomagały (szczególnie, że wiele maści, nawet tych aptecznych za bazę ma alkohol), w tym roku postanowiłam się pobawić w zielarkę.
Przyznam, że dopiero wtedy, gdy zaczęłam szukać przepisu na kremy/maści łagodzące na AZS dla Młodszego - po dokonaniu przykrego odkrycia, że trudno go czymkolwiek wysmarować, bo większość maści w pierwszej chwili powodowała u niego pieczenie, właśnie z powodu zawartości alkoholu. Naturalnie, w pierwszej kolejności pomyślałam o nagietku, ale to jeszcze na nagietek nie była pora. A poczytałam trochę i stwierdziłam, że nawet, jeśli dla Młodszego z czasem wyprodukuję krem nagietkowy, to dla mnie maść mniszkowa będzie w sam raz (przy okazji może bóle w stawach trochę złagodnieją? Cóż starość, nie radość).
Zabawa zaczęła się wiosną, kiedy to po sąsiedzku zakwitło całe pole mniszka lekarskiego, powszechnie znanego jako mlecz.
Uzbrojona więc w nożyczki, z koszyczkiem przewieszonym przez rękę tam się udałam.
Następnie, już w domu, zawartość koszyczka (z pominięciem nożyczek ;-)) wysypałam na wyłożoną papierem blachę do pieczenia.
Tak pozostawiłam je na 2 dni do wyschnięcia.
Suche koszyczki kwiatowe mniszka umieściłam w dużym słoiku...
...i zalałam olejem z pestek winogron (wysoka zawartość witaminy E, też potrzebnej w pielęgnacji skóry) i wystawiłam na 3 tygodnie na nasłoneczniony parapet. Potem trochę słoik musiałam przemieścić, bo mi się rodzina buntowała, że wygląda to tak, jakbym osy w słoiku trzymała. Także ten... ostrzegam, żebyście nie straszyli innych.
Po trzech tygodniach przystąpiliśmy wspólnie ze Starszym do działania. Już nam te mniszki potrzebne nie były, teraz ważny był "aromatyzowany" nimi olej.
Najpierw więc cedziliśmy.
Potem odsączaliśmy i wyciskaliśmy. Tzn. on to robił, bo ja robiłam zdjęcia.
Na koniec uzykaliśmy ok. 0,5 l mniszkowego oleju. W zasadzie takim olejem już można się smarować, ale olejowa konsystencja jest, moim zdaniem, mało przyjazna dla użytkownika, więc posunęliśmy się o krok dalej i zrobiliśmy maść.
Składniki:
- 0,5 l oleju mniszkowego
- 2 łyżki oleju kokosowego
- 2 łyżki wosku pszczelego
1. Olej kokosowy należy razem z woskiem pszczelim rozpuścić w kąpieli wodnej.
Trzeba się przy tym trochę uzbroić w cierpliwość.
2. Gdy wosk pszczeli się rozpuści, powolutku wlewać olej mniszkowy, tak żeby nie wystudził gwałtownie wosku pszczelego, bo znowu trzeba będzie czekać, aż się rozpuści, inaczej nie rozprowadzi się równomiernie w maści. I pamiętać, aby regularnie bełtać miksturę.
3. Ja do wystudzenia pozostawiłam w kąpieli wodnej, tyle tylko, że już jej dalej nie podgrzewałam. Dzięki temu łatwiej było mi kontrolować, co się dzieje w słoiku. I mieszać. Regularnie.
4. Na koniec powstało mi takie piękne, żółciutkie mazidło. Testowałam póki co na stopach, bo dużo chodzę boso i maść mniszkowa całkiem fajnie poprawiła mi wygląd pięt.
Ponieważ klasyczne środki jakoś mi nie pomagały (szczególnie, że wiele maści, nawet tych aptecznych za bazę ma alkohol), w tym roku postanowiłam się pobawić w zielarkę.
Przyznam, że dopiero wtedy, gdy zaczęłam szukać przepisu na kremy/maści łagodzące na AZS dla Młodszego - po dokonaniu przykrego odkrycia, że trudno go czymkolwiek wysmarować, bo większość maści w pierwszej chwili powodowała u niego pieczenie, właśnie z powodu zawartości alkoholu. Naturalnie, w pierwszej kolejności pomyślałam o nagietku, ale to jeszcze na nagietek nie była pora. A poczytałam trochę i stwierdziłam, że nawet, jeśli dla Młodszego z czasem wyprodukuję krem nagietkowy, to dla mnie maść mniszkowa będzie w sam raz (przy okazji może bóle w stawach trochę złagodnieją? Cóż starość, nie radość).
Zabawa zaczęła się wiosną, kiedy to po sąsiedzku zakwitło całe pole mniszka lekarskiego, powszechnie znanego jako mlecz.
Uzbrojona więc w nożyczki, z koszyczkiem przewieszonym przez rękę tam się udałam.
Następnie, już w domu, zawartość koszyczka (z pominięciem nożyczek ;-)) wysypałam na wyłożoną papierem blachę do pieczenia.
Tak pozostawiłam je na 2 dni do wyschnięcia.
Suche koszyczki kwiatowe mniszka umieściłam w dużym słoiku...
...i zalałam olejem z pestek winogron (wysoka zawartość witaminy E, też potrzebnej w pielęgnacji skóry) i wystawiłam na 3 tygodnie na nasłoneczniony parapet. Potem trochę słoik musiałam przemieścić, bo mi się rodzina buntowała, że wygląda to tak, jakbym osy w słoiku trzymała. Także ten... ostrzegam, żebyście nie straszyli innych.
Po trzech tygodniach przystąpiliśmy wspólnie ze Starszym do działania. Już nam te mniszki potrzebne nie były, teraz ważny był "aromatyzowany" nimi olej.
Najpierw więc cedziliśmy.
Potem odsączaliśmy i wyciskaliśmy. Tzn. on to robił, bo ja robiłam zdjęcia.
Na koniec uzykaliśmy ok. 0,5 l mniszkowego oleju. W zasadzie takim olejem już można się smarować, ale olejowa konsystencja jest, moim zdaniem, mało przyjazna dla użytkownika, więc posunęliśmy się o krok dalej i zrobiliśmy maść.
Składniki:
- 0,5 l oleju mniszkowego
- 2 łyżki oleju kokosowego
- 2 łyżki wosku pszczelego
1. Olej kokosowy należy razem z woskiem pszczelim rozpuścić w kąpieli wodnej.
Trzeba się przy tym trochę uzbroić w cierpliwość.
2. Gdy wosk pszczeli się rozpuści, powolutku wlewać olej mniszkowy, tak żeby nie wystudził gwałtownie wosku pszczelego, bo znowu trzeba będzie czekać, aż się rozpuści, inaczej nie rozprowadzi się równomiernie w maści. I pamiętać, aby regularnie bełtać miksturę.
3. Ja do wystudzenia pozostawiłam w kąpieli wodnej, tyle tylko, że już jej dalej nie podgrzewałam. Dzięki temu łatwiej było mi kontrolować, co się dzieje w słoiku. I mieszać. Regularnie.
4. Na koniec powstało mi takie piękne, żółciutkie mazidło. Testowałam póki co na stopach, bo dużo chodzę boso i maść mniszkowa całkiem fajnie poprawiła mi wygląd pięt.
Suszenie jest dobre jeśli chce się robić napary ale do oleju mniszkowego uzywa się świeżych kwiatów, gdyż nie traci się w ten sposób olejków eterycznych zawartych w roślinie. Rozumiem, że wysuszenie kwiatów ma zapobiec spleśnieniu na słońcu? Można zrobić inną metodą. Zalać świeże kwiaty umieszczone w słoiku oliwą i gotować taki słoik lekko w garze z wodą ok 3 h. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń