Wspominałam już, że najulubieńszym moim kosmetykiem są wszelkie drapiące solidnie peelingi? Szczerze mówiąc, nie należę do gatunku kobiet smarujących się namiętnie wszelkimi rodzajami balsamów, odżywek, serum odmładzających itp. itd. Fakt, zawsze jakieś takie cudo mam w posiadaniu, ale stosuję raz od wielkiego dzwonu, kiedy akurat mi się przypomni... Ale peelingi lubię. Nie dla jakichś ich właściwości odżywczych, odmładzających, ujędrniających, czy innych. Lubię dla poczucia czystości po umyciu. Tego efektu gładkiej skóry, choćby miał krótko trwać.
Nie będę dorabiała tutaj więc teorii o niesamowitych właściwościach niżej przedstawionego peelingu domowej roboty. Chociaż pewnie dałoby się przypisać mu odrobinę magii w działaniu. Może trochę rozjaśnia skórę (cytryna), albo nawilża (oliwa)?
Na pewno apetycznie pachnie, choć skóra nie przesiąka intensywnym zapachem, co dla mnie osobiście jest zaletą, bo nie lubię robić za lokalną perfumerię. I w sumie, kompletnie nic się nie stanie, jeśli omyłkowo, zdarzy Wam się go zjeść. Bo jest w 100% jadalny.
Składniki:
- 1 szklanka cukru drobnego
- 1/3 szklanki oliwy
- sok z połowy cytryny
- skórka otarta z 1 cytryny
- łyżeczka ekstraktu waniliowego (nie aromatu!!!)
Wszystkie składniki po prostu wymieszać w miseczce.
Umieścić w słoiczku lub pudełku zamykanym. Ja po prostu wykorzystałam pudełko po kupnym peelingu. Zużywać wedle potrzeby, ja praktykuję raz w tygodniu. A pudełko otwieram częściej, bo zapach jest obłędny.
Komentarze
Prześlij komentarz