Jak zwykle - w poczekalni komputerowej cała masa dokumentów do przetłumaczenia, a ja przeglądam zdjęcia z naszych ostatnich poczynań i zastanawiam się, czy może jednak nie pokusić się o krótki post... Co naturalnie właśnie czynię.
Znów miało być tak pięknie, choć miałam swoje podejrzenia, że tym razem zabawa nie zakończy się sukcesem. Tak kusząco wyglądały na zdjęciach... Jasne, zawsze to może być moja wina - bo pospiesznie, wina żelu do mycia - bo na zdjęciach instruktażowych był inny, a może po prostu za bardzo rozcieńczyłam...
Rozkosznie wyglądające, kolorowe, trzęsące się galaretowato żelki do mycia. Niejadalne, ale apetyczne. I tak proste w przygotowaniu!
Składniki:
- 1 szklanka wody
- 2 łyżki żelatyny
- 1/4 szklanki żelu do mycia (wiadomo, sprawdzonego, nieuczulającego)
- barwniki spożywcze
- olejek eteryczny
Znów miało być tak pięknie, choć miałam swoje podejrzenia, że tym razem zabawa nie zakończy się sukcesem. Tak kusząco wyglądały na zdjęciach... Jasne, zawsze to może być moja wina - bo pospiesznie, wina żelu do mycia - bo na zdjęciach instruktażowych był inny, a może po prostu za bardzo rozcieńczyłam...
Rozkosznie wyglądające, kolorowe, trzęsące się galaretowato żelki do mycia. Niejadalne, ale apetyczne. I tak proste w przygotowaniu!
Składniki:
- 1 szklanka wody
- 2 łyżki żelatyny
- 1/4 szklanki żelu do mycia (wiadomo, sprawdzonego, nieuczulającego)
- barwniki spożywcze
- olejek eteryczny
1. Żelatynę zgodnie z instrukcją na opakowaniu rozpuszczamy w wodzie.
2. Wlewamy żel do mycia i olejek. Mieszamy - oczywiście.
3. Rozlewamy do miseczek, tylu, ile przewidujemy kolorów. Dodajemy barwniki i mieszamy.
Na marginesie - zauważyliście nasz profesjonalizm ;-) - mieszamy drugim końcem łyżeczki, bo tak nam było po drodze z mieszadełkiem jakimś.
4. Mieszanki przygotowane, będzie rozlewanie.
5. Rozlewanie takie raczej dosłowne, bo mimo wszelkich zabezpieczeń, pół blatu w kuchni zalałam. W każdym razie w takich sobie foremeczkach silikonowych (miały być kiedyś do pralinek, ale jakoś mi się nie składa) pozostawiliśmy do stężenia.
I czekaliśmy.
Czekaliśmy.
Czekaliśmy.
Trochę długo, nawet jak na rozcieńczoną galaretkę. Zostawiliśmy na noc. Rano okazało się, że zżelatynizowana część opadła na dno, a nad nią nadal pozostawała spora warstwa wody. Spróbowałam ją więc odlać, żeby, nie wiem, odsuszyć te galaretki...? Przy tej okazji część z nich wypłynęła mi bezpośrednio do zlewu. Reszta nieźle się trzymała, więc po kolejnym dłuższym oczekiwaniu postanowiłam je wydłubać. To też nie wyszło najlepiej.
Koniec końców, po całej naszej zabawie pozostało to:
Tak, wścieklizna kolorystyczna. Równie wściekle się pieni. Zapach utrzymuje w sobie jak diabli. Ale wyjściowe to to nie jest.
Nie wiem, zobaczymy. Kiedyś może jeszcze raz spróbujemy, z innymi proporcjami.
Póki co, Starszy zadał mi racjonalne pytanie, dlaczego właściwie na próbę nie postanowiliśmy zrobić tego mniej, zamiast od razu z całej porcji...
Komentarze
Prześlij komentarz