Możecie mnie zlinczować, ale nie potrafię z entuzjazmem podchodzić do całodobowej obecności dzieci w domu. Jeszcze pół biedy, jeśli mogę je wyrzucić na dwór. Ale przy tej pogodzie, i z ospą (!), zamknięta z Młodszym w domu nieco dostawałam fioła. Kocham i uwielbiam moje dzieci, ale zdecydowanie łatwiej mi to przychodzi, gdy mogę im poświęcić pełną uwagę, na co w zwykły dzień roboczy nie mogę sobie pozwolić. Muszę zachować czujność i regularnie zaglądać w pocztę, żeby nie przegapić zlecenia - w końcu z czegoś żyć trzeba. Taki żywot freelancera.
Z ulgą przyjęłam więc potwierdzenie przez lekarza, że Młodszy może już wrócić do przedszkola i że nie musi siedzieć w domu do końca tego tygodnia (hurra!). Bo chociaż robienie z nim różnych rzeczy jest fajne, on łatwo popada w skrajne "przywiązanie do mamusi". Nie, to nie jest super, jeżeli komuś tak się wydaje. Bo wtedy nie chce zostawać z nikim innym (tatuś, babcie nagle okazują się niefajni), bo wtedy sprawdza co chwilę "gdzie jest mamusia", "mamusiu idę do Ciebie", "a posiedzisz ze mną". I nie ma znaczenia, jak bardzo zaangażuję się w zabawę, na chwilę oddechu nie ma szans. I on tak potrafi się nakręcać, popadając coraz głębiej w taki stan. Więc oczywiście ryczał, wracając dzisiaj do przedszkola. Trudno. A piać zaczynamy przyzwyczajanie do przedszkola. Grrr...
Tyle mojego wyżalania. Zaraz będzie o pozytywnym zaskoczeniu.
W ramach kontynuacji akcji "process art" postanowiłam dać dzieciom do użycia farbki i młotek...
Brzmi dziwnie, wiem. Zabawa miała polegać na robieniu kleksów z farby, przykrywaniu ich płatkami kosmetycznymi i grzmoceniu w nie młotkiem w celu uzyskania na kartce artystycznego nieładu.
Jeśli chodzi o Młodszego, to nie całkiem było tak, jak sądziłam, że będzie. Młotkiem trochę postukał, ale bardziej zainteresowały go płatki do twarzy, które wszystkie wyjął z opakowania i rozkładał je w różnych miejscach kartki (nie powiem, w sumie ostateczny efekt nie był zły).
Odklejał te wybrudzone już farbą i przekładał w inne miejsce. Więc młotka używałam ja. Starszy zgody od Młodszego na młotek nie dostał (tak, walczymy z jego samolubstwem).
Wymyślił więc sobie inną wersję rozrywki z farbami. Na kartce porobił kleksy, ale płatkami do twarzy je rozcierał, tworząc barwne smugi.
Następnie zostawił kartki do wyschnięcia, po czym pociął je na trójkąty.
Te trójkąty z kolei ponaklejał na czystą białą kartkę.
Jeszcze dzieło nie zostało oprawione, ale na pewno wyląduje na którejś ścianie.
A co z tym pozytywnym zaskoczeniem? Chciałam z nim przy najbliższej okazji coś takiego zrobić. A on wszystko wymyślił sam :-).
P.S. Młodszy też oczywiście chciał przyklejać trójkąty.
Z ulgą przyjęłam więc potwierdzenie przez lekarza, że Młodszy może już wrócić do przedszkola i że nie musi siedzieć w domu do końca tego tygodnia (hurra!). Bo chociaż robienie z nim różnych rzeczy jest fajne, on łatwo popada w skrajne "przywiązanie do mamusi". Nie, to nie jest super, jeżeli komuś tak się wydaje. Bo wtedy nie chce zostawać z nikim innym (tatuś, babcie nagle okazują się niefajni), bo wtedy sprawdza co chwilę "gdzie jest mamusia", "mamusiu idę do Ciebie", "a posiedzisz ze mną". I nie ma znaczenia, jak bardzo zaangażuję się w zabawę, na chwilę oddechu nie ma szans. I on tak potrafi się nakręcać, popadając coraz głębiej w taki stan. Więc oczywiście ryczał, wracając dzisiaj do przedszkola. Trudno. A piać zaczynamy przyzwyczajanie do przedszkola. Grrr...
Tyle mojego wyżalania. Zaraz będzie o pozytywnym zaskoczeniu.
W ramach kontynuacji akcji "process art" postanowiłam dać dzieciom do użycia farbki i młotek...
Brzmi dziwnie, wiem. Zabawa miała polegać na robieniu kleksów z farby, przykrywaniu ich płatkami kosmetycznymi i grzmoceniu w nie młotkiem w celu uzyskania na kartce artystycznego nieładu.
Jeśli chodzi o Młodszego, to nie całkiem było tak, jak sądziłam, że będzie. Młotkiem trochę postukał, ale bardziej zainteresowały go płatki do twarzy, które wszystkie wyjął z opakowania i rozkładał je w różnych miejscach kartki (nie powiem, w sumie ostateczny efekt nie był zły).
Odklejał te wybrudzone już farbą i przekładał w inne miejsce. Więc młotka używałam ja. Starszy zgody od Młodszego na młotek nie dostał (tak, walczymy z jego samolubstwem).
Wymyślił więc sobie inną wersję rozrywki z farbami. Na kartce porobił kleksy, ale płatkami do twarzy je rozcierał, tworząc barwne smugi.
Następnie zostawił kartki do wyschnięcia, po czym pociął je na trójkąty.
Te trójkąty z kolei ponaklejał na czystą białą kartkę.
Jeszcze dzieło nie zostało oprawione, ale na pewno wyląduje na którejś ścianie.
A co z tym pozytywnym zaskoczeniem? Chciałam z nim przy najbliższej okazji coś takiego zrobić. A on wszystko wymyślił sam :-).
P.S. Młodszy też oczywiście chciał przyklejać trójkąty.
Komentarze
Prześlij komentarz